wszystko jego kobiety, które jęczały tak głośno, że ich krzyki słychać było aż na drugiej stronie Nilu.
- O panie!... o panie nasz!...
- wołały - dlaczego nas opuszczasz?... Ty taki piękny, taki do- bry?... Który
tak chętnie rozmawiałeś z nami, teraz milczysz, i dlaczego?... Przecie lubiłeś
nasze towarzystwo, a dziś tak daleko jesteś od
nas?...
A przez ten
czas kapłani śpiewali:
Chór I. „Ja jestem
Tum, który jedynym jest... Chór II.
Jestem Re w pierwszym jego blasku... Chór
I. Jestem bogiem, który sam siebie stwarza...
Chór II. Który sam
sobie daje imię, a nikt go nie wstrzyma między bogami...
Chór I. Znam imię
wielkiego boga, który tam jest...
Chór II. Gdyż ja
jestem wielki ptak Benu który próbuje to, co jest.” *
Po dwu dniach jęków i nabożeństw
zajechał przed pałac wielki wóz w formie łodzi. Jej końce były ozdobione
baranimi głowami i wachlarzami z piór strusich, a nad kosztownym baldachimem
unosił się orzeł i wąż ureus, symbol władzy faraona.
Na ten wóz włożono świątobliwą
mumię pomimo gwałtownego oporu kobiet dworskich. Jedne z nich czepiały się
trumny, inne zaklinały kapłanów, ażeby nie zabierali im dobrego pana, inne
drapały sobie oblicza i targały włosy, a nawet biły ludzi niosących zwłoki.
Krzyk był
straszliwy.
Nareszcie wóz przyjąwszy boskie
ciało ruszył wśród mnóstwa ludu, który zaległ ogromną przestrzeń od pałacu do
Nilu. I tu byli ludzie pomazani błotem, podrapani, okryci żałobnymi płachtami,
którzy zawodzili wniebogłosy. A obok nich, zgodnie z rytuałem żałobnym, na ca-
łej drodze były rozrzucone chóry.
Chór I. „Na Zachód, do mieszkania Ozirisa, na Zachód idziesz ty, który
byłeś najlepszym z ludzi, który nienawidziłeś fałszu.
Chór II. Na Zachód! nie zakwitnie już człowiek, który tak kochał
prawdę i miał w obrzy- dzeniu kłamstwo.
Chór woźniców. Na Zachód, woły, które ciągniecie wóz żałobny, na
Zachód!... Pan wasz idzie za wami.
Chór III. Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych. Miejsce,
które ukochałeś, ję- czy i płacze po tobie.
Tłum ludu. Idź w pokoju do Abydos!... Idź w pokoju do Abydos!...
Obyś doszedł w po- koju do Zachodu tebańskiego!...
Chór płaczek. O panie nasz, o panie nasz, kiedy ty odchodzisz na
Zachód, sami bogowie płaczą.
Chór kapłanów. On jest szczęśliwy, najszanowniejszy między ludźmi,
ponieważ los po- zwala mu odpocząć w grobie, który sam przygotował...
Chór woźniców. Na Zachód, woły, który ciągniecie wóz żałobny, na
Zachód!... Pan wasz idzie za wami...
Tłum ludu. Idź w pokoju do Abydos... Idź w pokoju do Abydos, ku
Morzu Zachodnie- mu!...” **
Co paręset kroków stał oddział
wojska witający pana głuchym łoskotem bębnów i żegnają- cy go przeraźliwym
odgłosem trąb. Nie był to pogrzeb, ale marsz triumfalny do kraju bogów.
W pewnej odległości za wozem szedł
Ramzes XIII otoczony wielką świtą jenerałów, a za nim królowa Nikotris oparta
na dwu damach dworskich. Ani syn, ani matka nie płakali, po- nieważ im było
wiadomo (o czym nie wiedział lud prosty), że zmarły pan już znajduje się obok
Ozirisa i z pobytu w ojczyźnie szczęśliwości jest tak zadowolony, że nie
chciałby wró- cić na ziemię.
Po parugodzinnym pochodzie,
któremu towarzyszył nieustannie krzyk, zwłoki zatrzymały się nad brzegiem Nilu.
Tu zdjęto je z wozu w formie łodzi
i przeniesiono na prawdziwy statek złocony, rzeźbiony, pokryty malowidłami,
zaopatrzony w białe i purpurowe żagle.
Dworskie kobiety jeszcze raz
probowały odebrać mumię kapłanom; jeszcze raz odezwały się wszystkie chóry i
wszystkie muzyki wojskowe. Potem na statek wiozący mumię królew- ską weszła
pani Nikotris i kilkunastu kapłanów, lud począł rzucać bukiety i wieńce i -
zaszu- miały wiosła...
Ramzes XII po raz ostatni opuścił
swój pałac dążąc Nilem do grobu w Tebach. Po drodze zaś, jako troskliwy władca,
miał wstępować do wszystkich słynnych miejscowości, aby poże- gnać się z nimi.
Podróż ciągnęła się bardzo długo.
Do Tebów było ze sto mil, płynęło się w górę rzeki, wzdłuż której mumia musiała
odwiedzić kilkanaście świątyń i przyjmować udział w uroczy- stych nabożeństwach.
W kilka dni po wyjeździe Ramzesa
XII na wiekuisty spoczynek wyruszył za nim Ramzes XIII, aby widokiem swoim
wskrzesić martwe z żalu serca poddanych, przyjąć ich hołdy i złożyć ofiary bogom.
Za zmarłym panem odjechali, każdy
na własnym statku, wszyscy arcykapłani, wielu star- szych kapłanów, najbogatsi
właściciele ziemscy i większa część nomarchów. Toteż nowy faraon myślał nie bez
goryczy, że jego orszak będzie bardzo nieliczny.
Stało się jednak inaczej. Przy
boku Ramzesa XIII znaleźli się wszyscy jenerałowie, bardzo wielu urzędników,
mnóstwo drobnej szlachty i - całe niższe duchowieństwo, co bardziej na- wet
zdziwiło, aniżeli ucieszyło faraona.
Był to dopiero początek. Gdy
bowiem statek młodego pana wypłynął na Nil, wyjechała naprzeciw niego taka masa
większych i mniejszych, ubogich i bogatych czółen, że prawie
zasłoniły wodę.
Siedziały w nich nagie rodziny chłopów i rzemieślników, strojni kupcy, ja-
skrawi Fenicjanie, zwinni żeglarze greccy, a nawet Asyryjczycy i Chetowie.
Tłum ten już nie krzyczał, ale
wył; nie cieszył się, ale szalał. Co chwilę na statek królewski wdzierała się
jakaś deputacja, aby ucałować pokład, którego dotykały nogi pańskie, i złożyć
dary: garstkę zboża, kawałek tkaniny, prosty gliniany dzbanek, parę ptaszków, a
nade wszyst- ko wiązankę kwiatów. Toteż zanim faraon ominął Memfis, jego statek
trzeba było kilka razy opróżnić z podarunków, ażeby nie zatonął.
Młodsi kapłani mówili między sobą,
że oprócz Ramzesa Wielkiego żaden faraon nie był witany z tak olbrzymim
zapałem.
W podobny sposób odbyła się cała
podróż od Memfisu do Tebów, a szał ludu, zamiast słabnąć, potęgował się. Chłopi
rzucali swoje pola, a rzemieślnicy warsztaty, aby nacieszyć się widokiem nowego
władcy, o którego zamiarach już utworzyły się legendy. Spodziewano się
ogromnych zmian, choć nikt nie wiedział jakich. To tylko było pewne, że
surowość urzędni- ków złagodniała, że Fenicjanie w mniej bezwzględny sposób
wybierali podatki i że pokorny zazwyczaj lud egipski zaczął podnosić głowę
wobec kapłanów.
- Niech tylko faraon pozwoli -
mówiono w szynkowniach, na polach i na rynkach - a zaraz ład zrobimy ze
świętymi mężami... Oni to są winni, że płacimy wielkie podatki, że rany nigdy
nie goją się na naszych plecach!...
O siedm mil na południe od Memfisu
leżał między rozgałęzieniami gór libijskich kraj Piom albo Fayum, dziwny tym,
że stworzyły go ludzkie ręce.
Kiedyś w tym miejscu była pustynia
zaklęśnięta i otoczona amfiteatrem gór nagich. Dopie- ro faraon Amenhemat na
3500 lat przed Chrystusem powziął zuchwały projekt zamienienia jej na żyzną okolicę.
W tym celu oddzielił od reszty
wschodnią część zaklęśnięcia i otoczył ten kawałek potężną groblą. Miała ona
wysokość piętrowego domu, grubości w podstawie około stu kroków i przeszło
czterdzieści kilometrów długości.
Tym sposobem utworzono zbiornik
mogący pomieścić ze trzy miliardy metrów kubicz- nych, trzy kilometry
sześcienne wody, której powierzchnia zajmowała około trzystu kilome- trów
kwadratowych. Rezerwoar ten służył do nawadniania czterechset tysięcy morgów
grun- tu, a prócz tego, w czasach przyboru rzeki, wchłaniał w siebie nadmiar
wody i znaczną część Egiptu zabezpieczał od nagłego zalewu.
To olbrzymie nagromadzenie wód
nazywano jeziorem Moeris i zaliczano je do cudów świata. Dzięki jemu pustynna
dolina zamieniła się na żyzny kraj Piom, gdzie żyło w dobroby- cie około dwustu
tysięcy mieszkańców. W prowincji tej, obok palm i pszenicy, hodowano
najpiękniejsze róże, z których olejek rozchodził się po całym Egipcie i za jego
granicami.
Istnienie jeziora Moeris było
związane z innym cudem pracy egipskich inżynierów, z ka- nałem Józefa.
Kanał ten, szeroki na dwieście
kroków, ciągnął się przez kilkadziesiąt mil na zachodniej stronie Nilu. Odległy
od rzeki o dwie mile, służył do nawadniania gruntów sąsiadujących z górami
libijskimi i - prowadził wodę do jeziora Moeris.
Dokoła kraju Piom wznosiło się
kilka starych piramid i mnóstwo mniejszych grobów. Zaś na jego wschodniej
granicy, w pobliżu Nilu, stał słynny Labirynt (Lope-ro-hunt). Był on rów- nież
zbudowany przez Amenhemata, a miał formę olbrzymiej podkowy, która zajmowała
kawał gruntu na tysiąc kroków długi i sześćset szeroki.
Gmach ten był największą skarbnicą
Egiptu. W nim spoczywały mumie wielu sławnych faraonów, znakomitych kapłanów,
wodzów i budowniczych. Tu również leżały zwłoki czczo- nych zwierząt, a przede
wszystkim krokodylów. Tu nareszcie chronił się nagromadzony w ciągu wieków
majątek państwa egipskiego, o którym trudno mieć dziś pojęcie.
Labirynt nie był ani niedostępny z
zewnątrz, ani zbyt pilnowany. Strzegł go mały oddział wojsk kapłańskich i kilku
kapłanów wypróbowanej uczciwości. Bezpieczeństwo skarbca po-
legało właściwie
na tym, że z wyjątkiem owych kilku osób nikt nie wiedział, gdzie go szukać
wśród Labiryntu, który dzielił się na dwa piętra: nadziemne i podziemne, i - w
każdym z nich
-
liczył po tysiąc pięćset komnat...
Każdy faraon, każdy arcykapłan,
nareszcie każdy wielki skarbnik i najwyższy sędzia miał obowiązek natychmiast
po objęciu urzędu własnymi oczyma obejrzeć majątek państwa. Lecz mimo to żaden
z dostojników nie tylko nie trafiłby tam, ale nawet nie mógł zmiarkować: gdzie
leży skarbiec? W korpusie głównym czy w którym ze skrzydeł, nad ziemią czy pod
ziemią.
Byli tacy, którym zdawało się, że
skarbiec naprawdę mieści się pod ziemią, daleko za ob- rębem właściwego
Labiryntu. Nie brakło zaś i takich, którzy sądzili, że skarbiec leży pod dnem
jeziora, aby w razie potrzeby można go wodą zalać. Wreszcie żaden dostojnik
państwa nie lubił zajmować się tą kwestią wiedząc, że pokuszenie na majątek
bogów pociąga za sobą zgubę świętokradcy.
Może zresztą niewtajemniczeni
potrafiliby odkryć tam drogę, gdyby myśli ich nie parali- żowała obawa. Śmierć
doczesna i wieczna groziła człowiekowi i jego rodzinie, który ośmie- liłby się
bezbożnym umysłem odsłaniać podobne tajniki.
Przybywszy w te strony Ramzes XIII
zwiedził przede wszystkim prowincję Fayum. Wy- glądała ona jak wnętrze
głębokiej misy, której dnem było jezioro, a brzegami wzgórza. Gdzie zwrócił
oczy, wszędzie spotykał soczystą zieloność traw upstrzonych kwiatami, kępy
palm, gaje fig i tamaryndusów, wśród których od wschodu do zachodu słońca
rozlegał się śpiew ptaków i wesołe głosy ludzkie.
Był to bodaj
że najszczęśliwszy kąt Egiptu.
Lud przyjął faraona z ogromnym
zapałem. Jego i świtę zasypywano kwiatami, ofiarowano mu kilka dzbanków
najkosztowniejszych perfum i za dziesięć talentów złota i drogich kamie- ni.
Dwa dni zabawił pan w rozkosznej
okolicy, gdzie radość zdawała się wykwitać z drzew, pływać w powietrzu,
przeglądać w wodzie jeziora. Lecz przypomniano mu, że musi zwiedzić Labirynt.
Opuścił Piom z westchnieniem i
jadąc oglądał się z drogi. Wnet jednak uwagę jego po- chłonął olbrzymi gmach
szarej barwy, majestatycznie rozsiadający się na wzgórzu.
Przy bramie wiekopomnego
Lope-ro-hunt powitała go gromadka kapłanów o ascetycznej powierzchowności
tudzież mały oddziałek wojska, w którym każdy żołnierz był zupełnie ogolony.
- Ci ludzie wyglądają jak
kapłani!... -zawołał Ramzes.
-
Bo też każdy z nich odebrał niższe święcenia, a setnicy wyższe -
odpowiedział arcyka- płan gmachu.
Przypatrzywszy się uważniej
fizjognomiom tych dziwnych żołnierzy, którzy nie jadali mięsa i żyli w
celibacie faraon dojrzał w nich bystrość i spokojną energię. Poznał też, że
jego święta osoba żadnego wrażenia nie wywołuje w tym miejscu.
„Bardzom
ciekawy, w jaki sposób trafi tutaj Samentu?...” - rzekł do siebie pan.
Zrozumiał, że tych ludzi nie można
ani nastraszyć, ani przekupić. Taka biła od nich pew- ność siebie, jakby każdy
miał do swego rozporządzenia niezwalczone pułki duchów.
„Zobaczymy -
pomyślał - czy ulękną się tych bogobojnych mężów moi Grecy i Azjaci?...
Na szczęście są oni tak dzicy, że
nawet nie poznają się na uroczystych minach...”
Na prośbę kapłanów świta
Ramzesa XIII została przed bramą, jakby pod dozorem żołnie- rzy z ogolonymi
głowami.
- Czy i miecz mam tu zostawić?
- zapytał faraon.
- Nic on nam nie zaszkodzi -
odparł najwyższy dozorca.
Młody pan miał
ochotę przynajmniej wypłazować pobożnego męża za taką odpowiedź.
Ale pohamował się.
Przez ogromny dziedziniec, między
dwoma szeregami sfinksów, faraon i kapłani weszli do głównego korpusu. Tu, w
sieni bardzo obszernej, lecz nieco przyćmionej, było ośmioro drzwi, a dozorca
zapytał:
- Którymi drzwiami wasza
świątobliwość chce dostać się do skarbca?
- Tymi, które doprowadzą nas najprędzej.
Każdy z pięciu kapłanów wziął po
dwa pęki pochodni, ale zapalił światło tylko jeden. Obok niego stanął najwyższy
dozorca trzymając w rękach duży sznur paciorków, na których wypisane były
jakieś znaki. Za nimi zaś szedł Ramzes otoczony przez trzech pozostałych ka-
płanów.
Arcykapłan z paciorkami zwrócił
się na prawo i wszedł do wielkiej sali, której ściany i kolumny były pokryte
napisami i figurami. Stamtąd dostali się do ciasnego korytarza, który prowadził
pod górę, i znaleźli się w innej sali odznaczającej się wielką ilością drzwi.
Tu usu- nęła się przed nimi tafla w podłodze odsłaniając otwór, przez który
zeszli na dół, i - znowu przez ciasny korytarz podążyli do komnaty, która nie
miała żadnych drzwi.
Ale przewodnik
dotknął jednego hieroglifu i - usunęła się przed nim ściana.
Ramzes chciał zdać sobie sprawę z
kierunku, w jakim idą; lecz wnet splątała mu się uwa- ga. Widział tylko, że
śpiesznie przechodzą duże sale, małe komnaty, ciasne korytarze, że wdrapują się
pod górę lub zbiegają na dół, że niektóre sale mają mnóstwo drzwi, a inne wcale
ich nie posiadają. Zarazem spostrzegł, że przewodnik przy każdym nowym wejściu
przesuwa jedno ziarnko swego długiego różańca, a niekiedy przy blasku pochodni
porównywa znaki na paciorkach ze znakami na ścianach.
- Gdzie teraz jesteśmy - nagle
zapytał faraon - w podziemiu czy na górze?...
- Jesteśmy w mocy bogów -
odparł jego sąsiad.
Po kilku
zakrętach i przejściach faraon znowu odezwał się:
- Ależ myśmy tu już byli,
bodaj że ze dwa razy!...
Kapłani milczeli, tylko niosący
pochodnią oświetlił kolejno ściany, a Ramzes przypa- trzywszy się wyznał w
duchu, że chyba tu jeszcze nie byli.
W małej komnacie bez drzwi
zniżono pochodnię i faraon spostrzegł na ziemi wyschłe, czarne zwłoki, owinięte
zbutwiałą szatą.
-
To - rzekł dozorca gmachu - jest trup pewnego Fenicjanina, który za szesnastej dynastii probował
wedrzeć się do Labiryntu i doszedł aż tutaj.
- Zabito go? - spytał faraon.
- Umarł z głodu.
Szli już z pół godziny, gdy kapłan
niosący pochodnią oświetlił framugę korytarza, gdzie równie leżały wysuszone
zwłoki.
-
To - mówił dozorca -jest trup kapłana nubijskiego, który za czasów
dziada waszej świą- tobliwości probował tu wejść...
Faraon nie pytał, co się z nim
stało. Miał wrażenie, że znajduje się w jakiejś głębi i że gmach przygniata go
swym ciężarem. O zorientowaniu się wśród setek korytarzy, sal i kom- nat już
nie myślał. A nawet nie pragnął wyjaśnić sobie: jakim cudem rozstępują się
przed ni- mi kamienne ściany lub zapadają posadzki.
„Samentu nic nie zrobi!... - mówił
w duchu. - Albo zginie jak ci dwaj, o których muszę mu nawet powiedzieć.”
Takiego zgnębienia, takiego
uczucia niemocy i nicości nigdy jeszcze nie doznał. Chwilami zdawało mu się, że
kapłani zostawią go w jednej z ciasnych komnat pozbawionych drzwi. Wówczas
ogarniała go rozpacz: sięgał do miecza i gotów był ich porąbać. Ale wnet
przypo- mniał sobie, że bez ich pomocy nie wyjdzie stąd, i - spuszczał głowę.
O, gdyby choć na chwilę zobaczyć
światło dzienne!... Jakże straszną musi być śmierć mię- dzy trzema tysiącami
tych komnat wypełnionych mrokiem lub ciemnością!...
Dusze bohaterskie miewają chwile
głębokiego znękania, jakich nawet nie domyśla się człowiek zwykły.
Pochód trwał blisko godzinę,
gdy nareszcie weszli do niskiej sali wspartej na ośmiokąt- nych słupach. Trzej
kapłani otaczający faraona rozpierzchli się, przy czym Ramzes spo- strzegł, że
jeden z nich przytulił się do kolumny i - jakby znikł w jej wnętrzu.
Po chwili w jednej ze ścian
odsłonił się wąski otwór, kapłani wrócili na swoje miejsca, a ich przewodnik
kazał zapalić cztery pochodnie. Po czym wszyscy skierowali się do owego otworu
i ostrożnie przecisnęli się przezeń.
- Oto są komory... - rzekł
dozorca gmachu.
Kapłani szybko zapalili
pochodnie przytwierdzone do kolumn i ścian i Ramzes zobaczył szereg ogromnych
izb przepełnionych najrozmaitszymi wyrobami bezcennej wartości. W zbiorze tym
każda dynastia, jeżeli nie każdy faraon składał, co miał najosobliwszego i naj-
droższego.
Więc były wozy, czółna, łóżka,
stoły, skrzynie i trony złote lub złotą blachą obite tudzież inkrustowane:
kością słoniową, perłową masą i kolorowym drzewem, tak ozdobnie, że dro- biazgi
te artyści-rzemieślnicy wyrabiali przez dziesiątki lat. Były zbroje, hełmy,
tarcze i koł- czany lśniące od drogich kamieni. Były szczerozłote dzbany, misy
i łyżki, kosztowne szaty i baldachimy.
Wszystko to, dzięki suchości i
czystości powietrza, od wieków przechowywało się bez zmiany.
Między osobliwościami faraon
zauważył srebrny model asyryjskiego pałacu, ofiarowany Ramzesowi XII przez
Sargona. Arcykapłan objaśniając faraonowi, który dar od kogo pocho- dzi, pilnie
przypatrywał się jego fizjognomii. Ale zamiast podziwu dla skarbów dostrzegł
nie- zadowolenie.
-
Powiedz mi, wasza dostojność - zapytał faraon nagle - jaka jest korzyść
z tych skarbów zamkniętych w ciemnicy?...
https://freesteamgame.bimber.ovh
OdpowiedzUsuńhttps://freegoggame.bimber.ovh
https://freegamekey.bimber.ovh
https://freeepicgame.bimber.ovh
https://filmszukam.bimber.ovh
https://filmrecenzja.bimber.ovh
https://filmbaza.bimber.ovh
https://blogzwiedzanie.bimber.ovh
https://blogpolecanerestauracje.bimber.ovh
https://blogpodrozniczy.bimber.ovh
https://gryporadnik.bimber.ovh
https://swtorcodes.bimber.ovh
https://freesteamkey.bimber.ovh
https://newspaperspopular.bimber.ovh
https://newspaperslist.bimber.ovh
https://autoserwis.bimber.ovh/
https://bimber.ovh/